niedziela, 21 maja 2017

Nowoczesna rzeczywistość, czyli jak smakują drukowane kotlety?


Perspektywa nadchodzącego tygodnia, czyli groteskowa wizja wszystkich poranków zbudowanych z materii wysoce odpornych na realny świat. Wpis z sarkastycznego pamiętnika samoświadomości (nie)bytu, niekoniecznie mojego. W dodatku z beczki, która absolutnie nie mieści się w obrębie kontuaru przydatnych przemyśleń. Niedziele rozleniwiają, pamiętajcie. 




***
Dryyyyyyń! – z krainy snów wyrwał mnie bez najmniejszych skrupułów elektroniczny budzik. Jak zautomatyzowany robot zaczął przy tym przesuwać swoje wskazówki. Tik- tak, tik- tak – upomniał się znacząco o to, bym w końcu wyszła spod swojej ciepłej kołdry.
 „Nie ma mowy, nie o tej porze” – pomyślałam. Po czym ustawiłam drzemkę na kolejnych 10 minut, jakby to nieszczęsne odliczanie miało mi cokolwiek dać, albo nie daj Boże skłonić do głębszych refleksji nad własnym bytem. 


Po chwili przestrzeń mojego pokoju wypełniło jeszcze głośniejsze od poprzedniego: „dryyyyyyyń!”. „Niech mu będzie” – z zapałem leniwca wyciągnęłam za krawędź łóżka pierwszą nogę. A kiedy w końcu udało mi się stanąć na obu kończynach z zamiarem ponownego wetknięcia zmarzniętego nosa w zagrzaną poduszkę – usłyszałam pełne radości pytanie…
- „Cześć, wstałaś?” - (nie mojej radości rzecz jasna).
- „Samo otwarcie oczu już można pod do podciągnąć, prawda mamusiu?” – starałam się podejść do tematu żartobliwie.
- „Zależy, jak długo nie potrafisz mrugać. A tak na poważnie - na blacie w kuchni zostawiłam Ci kanapki, miłego dnia.”


Nie zdążyłam nawet nic odpowiedzieć, kiedy po drugiej stronie rozległa się głucha cisza. Stan baterii mojego telefonu pokazał okrąglutkie zero. A mogłam wczoraj przed snem nie przesiadywać tyle czasu na facebooku…i  tweeterze… i instagramie… i… Czy ja jeszcze w ogóle mam normalne życie? Czy już oficjalnie mogę dopuścić się stwierdzenia, że jestem jedynie zbiorem niewyraźnych pikseli? Pomimo niepewności teoretycznie egzystencjalnej, oficjalnie jednak mogłam sobie powiedzieć, że  mechaniczny zegarek cudem wygrał z moim porannym ja… Albo raczej mniej mechaniczna siła przekonywania mojej kochanej mamy. 


Udałam  się do łazienki, gdzie z kranu automatycznie poleciała woda. Swoją drogą – nieźle potrafi komponować się z rytmem mojej elektrycznej szczoteczki. W kuchni czajnik samoczynnie zagotował mi wodę na kawę. Wyszłam z domu, przeszłam 52 kroki, odczekałam odliczone 30 sekund, po czym podjechał autobus i drzwi same otworzyły się centralnie przed czubkiem mojego nosa. 20 minut później to samo zrobiły drzwi pobliskiego dyskontu. Położyłam na zrobotyzowaną, sklepową taśmę swoją wodę i rogalika. Nieco zaspana sprzedawczyni najprawdopodobniej przez kolejnych 8 godzin mówiła, aż do znudzenia każdemu Klientowi: „- Dzień dobry, to będzie razem... (tutaj wartość ceny określa zaprogramowany odpowiednio czytnik) Do widzenia”. Przede mną 8 godzin lekcyjnych, trwających równo 45 minut, których koniec i początek określa nastawiony na poszczególne godziny dzwonek. Nie minęła połowa, a ja już zaczęłam myśleć o obiedzie. Kotlet, ziemniaczki i może jeszcze jeden kotlecik na dziś to byłoby coś! Wtedy ocknął mnie SMS od mamy :
„-Musimy dziś jechać na zakupy, bądź gotowa o 15, przyjadę po Ciebie”.
To tyle z mojego posiłku. 


Czas zleciał dziwnie szybko, a gdy wychodziłam z budynku, dostrzegłam czerwony samochód marki... no wiecie, tej z takim charakterystycznym znaczkiem... i promienną twarz mamy, wychyloną zza kierownicy.  Idealnie zaparkowała na idealnie wyrysowanych liniach parkingu tuż przed centrum handlowym. Do naszego punktu docelowego „zaprowadziły” nas ruchome schody. Cóż za wygoda.

Mijamy perfekcyjne oświetlenie, perfekcyjne wystawy i… perfekcyjnie wyszczuplające lustra w sklepach z ubraniami. Zapełniamy z rodzicielką koszyk przetworzonych genetycznie produktów. Mama zamiast gotówki wyciąga z portfela kartę kredytową. A ja szybkim krokiem oddalam się do stoiska naprzeciwko i  kupuję sobie fast-fooda, bo przecież nie wytrzymam do obiadu, a wejście na siłownię wykupiłam dopiero na godzinę 18...


Docieramy do domu bez większych komplikacji – automatyczna skrzynia biegów w samochodzie to jednak duże ułatwienie. Włączam telewizor, by przez 15 minut wpatrywać się w kilkunastocalowy ekran i słuchać wystrojonej elegancko prezenterki, a później przez kolejną godzinę oglądać szczupłe ciała modelek z „Top Model” trzymając w ręce paczkę świeżo zakupionych chipsów, popijając ją dwulitrową butelką coli (ostatnio odkryłam, ze litr to jednak za mało). Po swojej uczcie po raz setny wpisuję numer blokady telefonu komórkowego, tylko po to, aby włączyć aplikację liczącą kalorie. Notuję w niej wszystkie grzeszki z dzisiejszego dnia, odczytuję podsumowanie, znacznie przekraczające dozwoloną liczbę energii i tłuszczów, o które powinnam przecież dbać… W międzyczasie słyszę dobiegający z kuchni głos mamy: „obiad gotowy!”, po czym przez myśl przebiega mi stwierdzenie, że tego kotleta to ja jednak mogłam sobie wydrukować. 


 ***

Mechanizacja i automatyzacja powoli zaczyna dotykać i ludzie cząstki. Ta notka jest zamierzoną, ironiczną mini-satyrą stawiającą w centrum opowieści technologię unowocześnioną działaniami, które już objęła i człowieka, który się im poddaje. Pośpiech. Nuda. Stereotypy. I.. my - Dzieci Internetowej Awangardy. A pomiędzy nami - zatracenie. 

A jak według Was kształtuje się obecna rzeczywistość? Czy i Wy macie czasem wrażenie spożywania "drukowanych kotletów"? :)

środa, 10 maja 2017

Nowy wygląd YT - hot or not?

Styl kształtujący się w layout Material Design, czyli co kombinuje YT?


Logo i ogólny interfejs popularnego serwisu społecznościowego jakim jest YouTube zna niemalże każdy. Czarno-czerwono-białe logo na dobre zagościło w pamięci licznych internautów. Sam serwis stanowi kolaborację popularności i wzbija się na wyżyny zaznajomienia internetowego. Obecny wygląd portalu jest dla wielu odbiorców kwestią nierozłączną i rodzi poczucie "swojskości", bliskości merytorycznej i przyzwyczajenia. Jednak YouTube postanowił nieco nabałaganić w uporządkowanych myślach odwiedzających. Twórcy portalu zdecydowali się na zmianę wizerunku prowadzonej strony.


 "Co tu się podziało?" - YouTube i jego intensywna reklama


Wygląd w stylu Material Designs zaowocował gównie zmianami w funkcji wyszukiwania, czy narożnych ikonach. Modernizacji uległy także panele z filmami i sama czcionka.

Wielu zaskoczonych użytkowników przyznaje, że odnowiona wersja jest bardziej czytelna i przejrzysta. Podstrona z załączonym filmem poddana została kształtowi prostolinijności - tzw. łapki kliknięć "lubię to!" bądź "nie lubię tego" wraz z opcjami dodawania do playlisty i udostępniania obecnie znajdują się na tej samej wysokości. Przycisk  subskrypcji powędrował z lewej do prawej strony i stał się bardziej zauważalny i widoczny na pierwszy rzut oka. Czyżby YouTube postanowił i zwiększyć swoje intencje reklamowe?  

Wszystkie działania dotyczące konkretnego filmu, najważniejsze dane i towarzyszące mu przyciski znajdują się na pierwszym miejscu. Dopiero później dowiadujemy się, kto jest autorem publikowanego materiału, czy jaki był cel powstania publikacji (opis wideo). 

Zmiany dotknęły także używane przez serwis kanały. I są to zmiany największe. Tam z kolei odbiorca działa intuicyjnie - podzespół wydaje się być zupełnie odnowiony i zmodernizowany. A co najważniejsze i najciekawsze - również powiększony. Zyskano więcej przestrzeni na promocję samego kanału, jego reklamę stosowaną przez firmy. W elementy wdrożono system XL - przy czym całość zyskuje na wykorzystaniu wcześniejszej pustki. Internauta odnosi wrażenie produktywnego wykorzystania dotychczas pustej strefy. Całość jest iluzoryczną głębią subpagea.

Całości dopełniły także skróty umiejscowione w górnym pasku, w prawym rogu. Po jego rozwinięciu zyskujemy do swojej dyspozycji 3 opcje:
- przesyłanie wideo
- wgłębienie się w menu ustawień
- opcja zalogowania się.

Przydatne?




Czerń przyciąga! Wersja tylko dla chętnych! 


Jeśli nie zauważyliście dotychczasowych zmian na swoich przeglądarkach internetowych - nie macie się czego obawiać! Wasz wzrok wcale Was nie oszukał ;) Wszystko wędruje bowiem z rąk i do rąk Google, które tym razem podjęło się dość praktycznego kroku w swoim działaniu. Mianowicie layout strony YT będzie dostępny i widoczny tylko wówczas, jeśli sami pokusimy się o jego zastosowanie. Szczegółowe kroki postępowania krążą już w swoim rozwiniętym świecie wirtualności.
Czy i Wy dołączycie do grona miłośników nowości wizualnych, a może już do nich należycie? A może mimo wszystko pozostaniecie wierni starej, usytuowanej wersji swoich wideo zbiorów? 

niedziela, 7 maja 2017

Niedzielni ludzie, czy i Ty dasz się podzielić?

Dziś moja niecna klawiatura postanowiła zapodać coś bardziej na... hm, wesoło? Ale przede wszystkim - z przymrużeniem oka, myśli, religii i... portfela!



Znajome uczucie, czyli co mi w duszy świszczy


Większość z Was zapewne doskonale zna to uczucie, albo przynajmniej je kojarzy... Niedziela rano, południe, bądź mały kawałek czasu wyrwany z samego środka leniwego obiadu a wieczornego czuwania wczesnosennego. Pierwszy piątek miesiąca. Święta wielkanocne. Boże Narodzenie. Boże ciało.Ogólnie rzecz biorąc - wszystkie dni wymagające naszej obecności w kościele. Budynek zapełniony po brzegi zainteresowanych w większym lub mniejszym stopniu kazaniem ludzi. Niewygodne ławki. Latem - skwar, gorąc upał. Zimą - przeważający, nieszczęsny brak ogrzewania, skostniałe palce, brak czucia w stopach. Aż wreszcie sedno całej sprawy - ofiara na tacę dla księdza.


Okiem szydercy, czyli jak dzielą się niedzielni ludzie?


Ostatnimi czasy zaabsorbowana otaczającymi mnie personami, całym światem i trwającą w oddali mojej własnej głowy mszą, pozwoliłam sobie zauważyć pewne nieświadome, choć nieco komiczne ludzkie zachowania. I wtenczas odkryłam coś jeszcze bardziej komicznego. Uwaga, uwaga proszę Państwa, zamieszczona poniżej informacja, może przynieść jedno z mniej pożądanych skutków:
a) zaburzyć wyznawany dotychczas światopogląd
b) być szansą na jego ulepszenie
c) doprowadzić do niekontrolowanego ziewania.



Jeśli jednak należysz do grona Odważnych Czytelników, zachęcam do lektury. 
Według mojej nowo odkrytej teorii, "niedzielni ludzie" w momencie konieczności tzw. "dania na tacę", dzielą się na 3 typy:

  • uroczo wiercące się dzieci, które gubią monety otrzymane przez kochanych rodziców, a następnie skrupulatnie szukają ich pod ławkami, zamieniając się w odważnych poszukiwaczy skarbów z nadzieją jedynej rozrywki w ciągu przedłużającej się dla nich w nieskończoność godziny
  • jeszcze bardziej urocze staruszki i babcie, które gdyby  tylko mogły - oddałyby księdzu na tackę całe swoje serce, o ile ich wartość wynosi  więcej niż te 10 złoty wyciągnięte na ofiarę spod spódnicy pachnącej drugą wojną światową
  • aż w końcu, moja ulubiona grupa - bombowa mieszanka dwóch powyższych, czyli ludzie zagadki. Ich urok z kolei polega na tym, że działają w myśl zaklęć typu: "abra-kadabra:, "czary-mary", czy "hokus-pokus". Owszem - modlą się i robią te wszystkie inne rzeczy bliskie zachowaniom chrześcijańskim, ale w momencie pojawienia się przed ich twarzą koszyczka - zdają się na łaskę losu i własnej kieszeni. Jakoś niespecjalnie są przygotowani na ten fakt. Po prostu wyciągają, co mają i tyle. Może to być pozostałość po wcześniejszych zakupach, a nawet reszta z sobotniej balangi w pobliskim barze. A teraz puenta! Spoglądają na tę swoją dłoń wypełnioną złotówkami o większym i mniejszym nominale i ostatecznie wybierają... najmniejszą. Bo przecież nie można dać księdzu za dużo i musi jeszcze zostać na "to i owo", jeśli wiecie, co mam na myśli. ;)


P.S. - mrugam! 


*ten artykuł jest częścią mojej subiektywnie myślącej główki. Proszę, nie bierzcie go całkiem na serio. To tylko mrowisko spostrzeżeń i jedna mała, mróweczka wyrwana ze świata sarkazmu. Trzymajcie się cieplutko, dziś znów niedziela i pora na mszę staje się całkiem bliska. Biegnę pooglądać ludzi ;)